„Kto nie lubi miast samych w sobie, niech nie przyjeżdża do Lwowa.
Piękno Lwowa tkwi tylko i po prostu we Lwowie.
Lwów nie ma do pokazania nic poza samym sobą”.
Tyle „Pejzaże miasta” Roberta Salvadorego. Lwów łatwiej pokazać, niż opowiedzieć.
Lwów to tak dużo, że aż za dużo. Nie trzeba nawet wchodzić do środka, do tych wszystkich kościołów i katedr.
Wystarczy pokręcić się po mieście, po gęstych od XIX wieku ulicach.
W tym wpisie nie ma nic o praktycznych stronach podróży do Lwowa. Jeśli chcecie wiedzieć, jak to zrobić, poczytajcie.
Ale najpierw – popatrzcie.
Lwów to także przepiękne z wierzchu kamienice z kompletnie zrujnowanymi podwórkami i klatkami schodowymi.
To pościel susząca się na XIX-wiecznych balkonach i wszechobecne kable porozciągane nad ulicami.
Ale Lwów to również miasto, w którym bilet na tramwaj kosztuje 50 groszy, a ceny w sklepach są tak niskie, że aż niewiarygodne.
Na te niskie ceny i tak nie stać Ukraińców. „Gdzie w okolicy można coś zjeść?” – spytaliśmy w centrum Lwowa stróża na parkingu.
„Podobno za rogiem, ale nie stać mnie nawet, żeby zajrzeć do środka. W przeliczeniu na Wasze zarabiam na miesiąc 300 złotych”.
„Istnieją w Europie miasta-słońca i miasta-planety.
Pierwsze z nich to te, które świecąc własnym blaskiem, promieniują pięknem, drugie – te, które wchłonęły piękno odbite.
Pośród miast-planet Lwów jest jednym z najbardziej niezwykłych” (Salvadori, oczywiście).