Białoruś tonie w kwiatach. Niestety sztucznych. Niebieskie róże, różowe bratki, fluorescencyjne fiołki czy tulipany w mniej niż bardziej naturalnych kolorach umajają kraj od granicy do granicy. Rosną w ogródkach, na balkonach, cmentarzach i trawnikach. Miłość Białorusinów do sztucznych kwiatów ustępuje miejsca chyba tylko ich upodobaniu do farby olejnej, którą malują nawet ceglane nieotynkowane budynki.
Sam Brześć lubi kontrasty. Jeśli wjeżdża się do Brześcia od strony dworca kolejowego, wydaje się on prowincjonalną podlaską dziurą. W kierunku Kobrynia rozciąga się jednak całkiem nowoczesne miasto – takie z blokami, hipermarketami i całkiem wielkomiejskimi osiedlami mieszkaniowymi. Dość socjalistyczną w duchu miejscowość nieco jednak przytłaczają przeskalowane budynki – dworzec kolejowy, kino, ale przede wszystkim Twierdza Brzeska. Żeby mogła powstać, w XIX wieku wyburzono właściwą „starówkę”, robiąc miejsce pod olbrzymie założenie obronne. Twierdza nie odegrała wielkiej roli militarnej, zyskała jednak znaczenie symboliczne. Skalę stojących tam pomników trudno sobie nawet wyobrazić.
Nowy-stary Brześć odżywa wieczorami. Ulica Sowietska, główny deptak miasta, staje się po zmroku nie do poznania. Powiedzieć, że tętni życiem – to nic nie powiedzieć. Stary Brześć staje się wtedy dużo bardziej wielkomiejski niż za dnia.
Kolej w Brześciu – dworzec i muzeum
Zwiedzanie Brześcia warto zacząć i skończyć na dworcu kolejowym. Bezpośredni pociąg do Warszawy cieszy się jednak sporym powodzeniem i czasami brakuje biletów. Doświadczyliśmy wątpliwej przyjemności jechania z kilkoma przesiadkami i jedno wiemy na pewno – przed wyjazdem trzeba kupić bilet w obie strony. Sam dworzec jest obłędny w swej wielkości. Onieśmiela, bo ma onieśmielać, ale przy tym wydaje się całkiem wygodny dla podróżnych. Dla równowagi dworzec autobusowy wygląda jak kilka lat temu nasz Dworzec Stadion – ledwie wystaje spod bud, straganów i sztucznych kwiatów. Niedaleko twierdzy jest Muzeum Kolejnictwa – coś dla tych, którym wschodnie pociągi wydają się za mało oldskulowe.
Twierdza Brzeska
Twierdza Brzeska to – poza zabudowaniami typowo militarnymi – niewyobrażalnej skali pomniki. Te najbardziej spektakularne noszą nazwy Męstwo i Pragnienie. Twierdza to także stragany z wypożyczalnią mundurów czerwonoarmistów, prawdziwe czołgi, w których bawią się dzieciaki, kilka muzeów oraz fantastyczny Sobór św. Mikołaja, odbudowany w latach 90. XX w. Absolutnie piękny i wyjątkowo niepomalowany wewnątrz olejną farbą. Twierdzę zwiedza się za darmo, płatne są jedynie bilety wstępu do muzeów. Wizyta w muzeach w Grodnie wyleczyła nas jednak skutecznie z chęci wchodzenia do środka.
Za bramą trzeba obejrzeć to, co zostało z danego klasztoru Bernardynek – porównanie ruiny z makietą na planszy daje wyobrażenie tego, co mogło być, a nie jest.
Nowy-stary Brześć
Brześć lubi pomniki. W starej części miasta jest ich chyba więcej niż przejść dla pieszych. Nie gardzi też monumentalizmem na każdym kroku i nawet dom handlowy dla dzieci zdobią antyczne kolumny. Jest w mieście miejsce dla Marska, Lenina, ale także dla Gogola czy Mickiewicza. Gdybym jednak miała wskazać coś, co pokazuje Brześć najdosadniej, byłby to monumentalno-socjalistyczno-uporządkowany budynek ze zdjęcia poniżej.
Must see
Zabytki nowego-starego Brześcia nie przytłaczają ilością. Wśród must see na pewno znajduje się cerkiew św. Mikołaja i sobór św. Szymona Słupnika. Ta ostatnia wydaje się bardziej liberalna – do cerkwi św. Mikołaja strażnik wpuszcza kobiety wyłącznie w spódnicy i z nakrytą głową, na co w tej drugiej świątyni nikt nie zwraca najmniejszej uwagi.
Do Brześcia warto wpaść na chwilę. Nie ma sensu szukać w nim wielkiej historii, wielkich zabytków, wielkiej turystyki, bo to nie jest „wielkie” miasto. Warto tam jednak pojechać, żeby się trochę podziwić. Czemu? Przede wszystkim temu, że dość nieaktualne dla nas idee i pomysły tam mają się całkiem dobrze. Łatwiej tego doświadczyć, niż opowiedzieć.
Zresztą wyjazd do Brześcia kosztuje grosze. Poza paszportem potrzebne jest zezwolenie na wjazd i ubezpieczenie – wszystko oczywiście dostępne w internecie. Ceny rozpieszczają – może nie tak jak na Ukrainie, ale nocleg w centrum miasta w samodzielnym mieszkaniu z kuchnią i łazienką kosztował nas 15 zł od osoby i wcale nie był najtańszy.