„Bieszczady od zawsze były ucieczką grzeszników – pisał Andrzej Potocki w całkiem udanej książce ‚Majster bieda, czyli zakapiorskie Bieszczady’. – Najpierw chronili się tu beskidnicy, łupiący kogo popadło, potem zagończycy (…), wreszcie dezerterzy z cesarskiej armii i upowscy partyzanci. Karpacka puszcza wszystkim dawała schronienie, a bliskość granicy ułatwiała ucieczkę przed pogonią to na węgierską, to na polską stronę. Aż nagle nastał kres tamtego świata. Ludzi zgładzono lub wypędzono, domy i synagogi spalono, cerkwie zbezczeszczono. Pięć wieków polsko-rusko-żydowskiej historii Bieszczadów puszczono w niepamięć.
(…) Kiedy gospodarka kolektywna, czy to państwowa, czy spółdzielcza nie zdała egzaminu (…), ruszyli na Bieszczady pozbawieni ojcowizny, głodni ziemi chłopi i setki tak zwanych społecznych mętów z nadzieją na łatwe życie, tani bimber i łut szczęścia, którego dotychczas im brakowało. Zjechali tez twardziele, chcący szybko dorobić się w lesie lub na budowach socjalizmu, i garść romantyków, marzących o pełnej swobodzie. Wszyscy oni szukali tu nie tyle miejsca na ziemi, ile samych siebie”.
Czy coś z tego zakapiorskiego ducha w Bieszczadach zostało? Miejscami, może. Sporo się jednak zmieniło. Przybyło dość luksusowych jak na tamte strony miejsc do spania, przybyło domów, przybyło ludzi. Podrosły ceny w knajpach i na parkingach, wybudowano schody z Wołosatego na Tarnicę, pojawiła się Biedronka w Ustrzykach D. i wszelkiej maści delikatesy w każdej wsi.
Na szczęście na połoninach wiatr hula jak zwykle, pogoda zmienia się z chwili na chwilę i ciągle jest pod górkę. Na szczęście Szeroki Wierch wciąż chowa się w chmurach, a w bacówce przed Wetliną oscypki pachną prawdziwym dymem. Na szczęście nadal warto pojechać w Bieszczady. „Tutaj wszystko ładniejsze i lepsze – śpiewa Artur Andrus, orędownik przeniesienia stolicy w Bieszczady. – Tu najlepszy, najżyczliwszy żyje naród i nieprawda, że tu bieda, głód i nędza. Na mieszkańca tu przypada czarnej ziemi sześć hektarów, tona drewna, niedźwiedź i dwie trzecie księdza’.
Opowiadał mi kiedyś Ktoś, że ruszył do Komańczy, bo usłyszał, jak Wojciech Młynarski śpiewa: „Po prostu wyjedź w Bieszczady, tak jak rano jedzie się do biura”. Równie dobrze mógł to być zresztą Jacek Kaczmarski z pytaniem: „Co Ty tam robisz jeszcze na Zachodzie? Czy Cię tam forsa trzyma czy układy? (…) Przyjeżdżaj zaraz, jeśliś jest na chodzie, rzuć politykę, panny i ballady, tutaj jesienią jak w rajskim ogrodzie, oprócz istnienia nic Cię nie obchodzi. Przyjeżdżaj w Bieszczady”. Warto.
Na zdjęciach – wcale nie po kolei – Tarnica i obie połoniny: Caryńska i Wetlińska.
Kto był, ten pozna, kto nie był, niech jedzie.
Bieszczady. Jest pięknie.