Ukraina. Co krok miejscowości, które pamiętają nie Drugą, ale Pierwszą Rzeczpospolitą. Zamki, kościoły, dwory – całe miasta, których po cichu strasznie im zazdroszczę. Troszkę po tej ukraińskiej okołolwowskiej ‚prowincji’ pojeździliśmy. Można by więcej, gdyby nie to, że odległości tam inne, a drogi… No cóż. Tak czy inaczej – jest pięknie, chociaż w większości przypadków są to piękne ruiny.
Zamki Złotej Podkowy – Olesko, Podhorce i Złoczów – leżą raptem 60-70 kilometrów od Lwowa, w pobliżu ‚unijnej’ autostrady prowadzącej do Kijowa. Do dawnej świetności jeszcze sporo im brakuje, ale mimo to są zachwycające. Zwłaszcza Podhorce.
Podhorce
„Zamek w Podhorcach, choć nieco szczupły, jest bez wątpienia najpiękniejszą budowlą w Polsce, a nawet w każdym innym kraju należałby do gmachów niezwykłych‚ – pisano w XIX wieku. Niezwykły jest nadal, natomiast jego stan pozostawia wiele do życzenia. Organizacja World Monuments Watch wpisała go nawet na listę najcenniejszych zabytków świata zagrożonych zniszczeniem. I chyba słusznie, bo niedysponująca unijnymi dotacjami Ukraina nijak nie może podołać remontom.
W 1635-1640 roku pałac o charakterze obronnym wystawił w tym miejscu Stanisław Koniecpolski. Po drugiej stronie pałacowego parku stoi jedna z ładniejszych świątyń – miniaturowy kościół św. Józefa. A kawałek dalej, w lesie – bazyliański monastyr, w którym jest tak cicho, jak nigdzie indziej. Same Podhorce to wieś całkiem nieciekawa, ale jakie to ma znaczenie wobec takiego pałacu.
Olesko
Do Oleska ze Lwowa jest jeszcze odrobinę bliżej. W zamku pamiętającym narodziny Jana Sobieskiego rządzi Lwowska Galeria Sztuki. W środku – trochę obrazów, trochę rzeźb, od średniowiecza począwszy, no i ogromna „Bitwa pod Wiedniem” Martina Altomonte. Tuż za parkiem – XVIII-wieczny kościół Kapucynów, obecnie sala konferencyjna, i klasztor pełniący rolę magazynu dzieł sztuki.
Złoczów
Do zamku w Złoczowie przedzieraliśmy się przez drut kolczasty, ale te zasieki były jak najbardziej współczesne. Sam zamek – palazzo in fortezza – wygląda obiecująco, ale to znowu piękna ruina. Lubił go Jan III Sobieski, nie dopilnowali go później Radziwiłłowie. W rękach Lwowskiej Galerii Sztuki zamek nieco wypiękniał, chociaż mury miejscami stoją na słowo honoru.
Żółkiew
Można też pojechać w zupełnie inną stronę, bardziej na północ. Wyjazd z Lwowa w kierunku Żółkwi zajął nam co prawda więcej czasu niż droga do samej Żółkwi, ale to dlatego, że ukraińskie oznakowanie tras pozostawia zbyt wiele miejsca na interpretację. Żółkiew jest opisywana w przewodnikach jako miasto idealne. Pewnie w 1603 r., kiedy Stanisław Żółkiewski uzyskał dla swych dóbr prawa miejskie, było do tego ideału bliżej. Teraz trzeba dobrze tej świetności poszukać.
Kontrast między złotym wiekiem a czasami współczesnymi najlepiej widać w żółkiewskim zamku. Ale warto pochodzić po samym mieście, bo i kolegiata, i ratusz, i kościół Dominikanów, i klasztor Bazylianów, i prawosławne cerkwie są tego warte. Minus: w całej Żółkwi udało nam się zjeść tylko zupę, a i to nie od razu. Na miejskim targowisku są za to obłędnie słodkie melony.
Drohobycz
„Rynek był pusty i żółty od żaru, wymieciony z kurzu gorącymi wiatrami, jak biblijna pustynia. (…) Stare domy, polerowane wiatrami wielu dni, zabawiały się refleksami wielkiej atmosfery, echami, wspomnieniami barw, rozproszonymi w głębi kolorowej pogody. (…) Teraz okna, oślepione blaskiem pustego placu, spały; balkony wyznawały niebu swą pustkę; otwarte sienie pachniały chłodem i winem„.
To oczywiście Bruno Schulz i „Sklepy cynamonowe”. Ale w Drohobyczu chyba zawsze jest upalny sierpień.
Truskawiec
Słynnej wody Naftusi spróbować nam się nie udało – pijalnia była zamknięta. Ale pochodzić po Truskawcu i tak warto. Dla dzieci jednak Truskawiec to przede wszystkim delfinarium. Kilka lat temu te same delfiny i foki oglądaliśmy w Sewastopolu. Kiedy Rosjanie zajęli Krym, zwierzaki trafiły tutaj. Zresztą a propos Rosjan – w najmniej oczekiwanych miejscach, np. na deptaku w uzdrowisku, stoją tablice pełne zdjęć ukraińskich żołnierzy, którzy w tej właśnie wojnie stracili życie. Wstrząsające.
Sam Truskawiec – piękny. I stosunkowo drogi. Jedynie tam na całej Ukrainie trafiliśmy też do sklepu, w którym kazano nam zapłacić za samo wejście. Co kraj to obyczaj:-)
Gdyby jeszcze ukraińskie drogi były odrobinę lepsze, można by pewnie zobaczyć więcej, szybciej, dalej. Następnym razem.